"Zbliża się finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, czyli najbardziej wielowymiarowy symbol współczesnego życia w naszym kraju. Przypomina nam, jak wiele jesteśmy w stanie zrobić wspólnie jako naród, jednocześnie uświadamiając, że tak naprawdę to bardzo niewiele, gdyż sprowadza się to prostej jałmużny opakowanej w zgrabny marketing.
To akcja, której wielu z nas zawdzięcza życie i zdrowie naszych bliskich, jednocześnie uświadamiając niewydolność naszego systemu i fakt, że żyjemy de facto w - ujmując to brzydko - państwie żebraczym. Nasze media społecznościowe to niekończący się łańcuszek zbiórek, zrzutek, reklam fundacji i akcji charytatywnych, których nie jesteśmy w stanie nawet przeczytać. Jesteśmy z natury empatyczni i chętnie pomagamy w takich sytuacjach, tak jak większość z nas dumnie nosi czerwone serca przyklejone do kurtki do momentu, kiedy same nie odpadną. Nie lubimy przez to zauważać pewnych faktów, które są w stanie wytrącić nas z poczucia spełnionego obowiązku a przez to dobrego samopoczucia.
A fakty te są zarówno absurdalne, jak i poniekąd bulwersujące. Otóż na naszym wyszkowskim podwórku sztab WOŚP tworzą urzędnicy, którzy nierzadko swój czas pracy (wart pewnie kilkanaście tysięcy złotych) poświęcają na zorganizowanie imprezy, finansowanej z kasy miejskiej (pewnie kilkadziesiąt tysięcy zlotych), służącej temu, aby mieszkańcy przeznaczyli jak najwięcej pieniędzy na cele, które z jakichś powodów nie są realizowane, mimo, że pieniądze na ich realizację są już pobierane od mieszkańców wcześniej.
Być może to malkontenctwo i narodowa skłonność do narzekania, ale z perspektywy ucznia liceum bądź harcerza, który przed kilkunastu laty robił te same rzeczy bez internetu, social mediów i publicznych pieniędzy, ciężko spojrzeć na dzisiejszy WOŚP inaczej niż jak na lans i polityczny PR..."
Imię i nazwisko do wiadomości redakcji