Organizacja tegorocznej edycji BNF (Bug Nature Festival) była jednym z najgorętszych tematów ostatniej sesji Rady Miejskiej w Wyszkowie. Wydarzenie, którego koszt sięgnął 800 tys. zł, wywołało falę emocji i podziałów - zarówno wśród mieszkańców, jak i radnych. Nie znalazł się choć jeden, który broniłby wydarzenia i podzielał samozadowolenie organizatorów - burmistrzów. Wysokie koszty organizacji, decyzja o biletowaniu koncertów i wykluczeniu części osób z udziału w wydarzeniu, apodyktyczność przy podejmowaniu decyzji i brak komunikacji z radnymi i mieszkańcami, wreszcie arogancja i zachowanie protekcjonalne względem osób, które nie podzielają pozytywnych opinii burmistrzów - to najczęściej padające zarzuty pod ich adresem ze strony radnych. Podstawowe pytania, które przewijały się w trakcie dyskusji, to: czy warto było wydać tak duże środki publiczne, czy festiwal spełnił oczekiwania mieszkańców i przede wszystkim - czy ma on przyszłość i w jakiej formule?
Ponad dwukrotnie droższy
Choć wszyscy czekają na szczegółowe rozliczenie organizacji festiwalu, podano już do wiadomości, że koszt tegorocznej edycji Bug Nature wyniósł 800 tys. zł. Dla porównania, w roku ubiegłym festiwal kosztował gminę 360 tys. zł. Tegoroczna edycja była więc ponad dwukrotnie droższa. Mimo wprowadzenia biletów na koncerty i wydarzenia towarzyszące, wpływy z nich wyniosły zaledwie 151 tys. 409 zł. Zatem z budżetu gminy trzeba dołożyć na pokrycie kosztów organizacji około 650 tys. zł. Składają się na to m.in. gaże artystów, zaplecze, obsługa techniczna, scena, ochrona, bramki, opłaty ZAIKS, organizacja imprez towarzyszących.
- Mówimy o budżecie 800 tys. zł. 650 tys. zł to tyle, co my rocznie przeznaczamy na ogólnie pojęty sport, a my to „przepalamy” w dwa dni w moim mniemaniu - zaczął dyskusję radny Waldemar Karłowicz. - Dlaczego gmina podejmuje się organizacji tego? To jest pewien rodzaj hazardu. Gmina kładzie na stół pieniądze, nie mając żadnej gwarancji. A co gdyby się sprzedało 100 biletów? Bylibyśmy do tyłu 780 tysięcy. Według mnie nam nie wolno tego robić.
Jego opinię podziela radny Paweł Zawadzki.
- Według moich wyliczeń, 460 zł dołożyliśmy do każdego człowieka, który kupił bilet. Czy nas stać, żeby finansować mieszkańcom Wyszkowa - dobrze jeśli jeszcze mieszkańcom Wyszkowa - ale pewnie z połowa to były osoby spoza gminy Wyszków. Według mnie nie - stwierdził.
- Ta dyskusja mogłaby się zakończyć, gdyby pan burmistrz przyznał, że kulturalnie wszystko się udało, natomiast finansowo - no klapa - podsumowała radna Katarzyna Wysocka.
Jej zdaniem, festiwal od początku był źle skalkulowany.
- Nie może zamknąć się zyskiem, czy mniejszą stratą, gdy bilet kosztuje 170 zł. Nie można zakładać, że 170 zł nam pokryje koszty za tak zorganizowany festiwal. Bilet na Kazimiernikejszyn kosztuje 285 zł. Jeśli chcemy go kontynuować, to trzeba urealnić cenę biletów, a jeżeli chcemy dla mieszkańców, to trzeba dopłacić i zrobić to w innej formule - mówiła.
Zdaniem radnego Karłowicza, jeśli gmina miałaby przeznaczać takie kwoty na organizację festiwalu, powinien się znaleźć jako odrębna pozycja po stronie wydatków w budżecie gminy, o wysokości której zdecydują radni.
„Tłumu tam nie było”
Dyrektor WOK „Hutnik” Wiktor Czajkowski, odpowiedzialny za kwestie organizacyjne, poinformował, że na tegoroczny festiwal sprzedano 1423 biletów. Nie oznacza to jednak, że tyle osób uczestniczyło w koncertach podczas dwóch dni festiwalu. Jeśli bowiem ktoś kupował dwudniowy karnet, system zliczał to jako dwa sprzedane bilety. W rzeczywistości zatem - jak oszacowali radni - w festiwalu mogło wziąć udział od 700 do 1000 osób. Organizatorzy rozdali także 200 darmowych wejściówek, które otrzymali wolontariusze, współpracownicy, podmioty, które wspierały festiwal na zasadzie barteru, m.in. Młodzieżowa Orkiestra Dęta, Bug Wyszków oraz uczestnicy konkrusów, w których do wygrania były bilety.
Według radnego Karłowicza ten festiwal po prostu „nie chwycił”. Uczciwie trzeba oddać, że i podczas poprzednich edycji - bezpłatnych dla uczestników - frekwencja nie była oszałamiająca, choć w przypadku dwóch edycji decydującym czynnikiem była zapewne niesprzyjająca pogoda. Trudno było zatem zakładać, że przy wprowadzeniu opłaty za bilety frekwencja w tym roku będzie wyższa.
- To jest czwarta edycja. W pierwszym, drugim, trzecim czwartym roku mamy porównywalną frekwencję i dosypujemy tam konsekwentnie środków, a nie przebywa tam ludzi. Nie ma takiej frekwencji, żeby to dublować i ciągnąć w budżetach 800-tysięcznych - uważa radny Karłowicz.
- Nie było tam więcej niż 1000 osób. W zeszłym roku na pewno było dwa, trzy razy więcej - stwierdził radny Paweł Turek.
Zauważył, że w poprzednich bezpłatnych edycjach publika wybierała koncerty, które ją interesowały.
- Ludzie przychodzili na wykonawcę, który im odpowiadał, i wracali do domu, nikt nie siedział tak jak tutaj zamknęliśmy wszystkich przez cały festiwal. Ale impreza z roku na rok się rozkręcała. Na piknikach sołeckich kilka tysięcy osób się przewijało a wydaliśmy na to 140 tys. zł. Wróćmy do niebiletowanej imprezy i after party żeby było dla wszystkich mieszkańców - postulował.
Nie zgodziła się z nim wiceburmistrz Alicja Staszkiewicz, która podkreśliła, że szacunki frekwencji oparto na zdjęciach z drona.
- Podjęliśmy próbę oszacowania frekwencji. Mieliśmy drona na obydwu edycjach i porównaliśmy zdjęcia z piku koncertów w zeszłym roku i w tym roku i nie zgadzam się, że było w tym roku mniej osób pod sceną w piku koncertów pierwszego dnia, bo drugiego tak. W piku imprezy nie była to mniejsza ilość. Chat gpt zlicza to po zdjęciach.
Radny Paweł Zawadzki odniósł się do sprawozdania z pracy WOK „Hutnik” w 2024 roku, gdzie jako liczbę uczestników ubiegłorocznej edycji BNF podano 3000 osób (rotacyjnie).
Ten test nie wypadł dobrze
Zdaniem radnego Adama Szczerby, u podstaw negatywnej oceny festiwalu leży decyzja o wprowadzeniu opłaty za bilety.
- To była jedna z najgorszych decyzji jeśli chodzi o ten festiwal - stwierdził. - Doszło do sytuacji, gdzie jedyna duża impreza na terenie gminy dostępna dla ogółu mieszkańców została z automatu zlimitowana do osób, które na takie festiwale jeżdżą. W gminie 30-tysięcznej na festiwale płatne jeździ 1000, może 2000 osób. Niewiele osób może sobie na to pozwolić ani też nie ma takiego nawyku, zwyczaju. Osoba, która kupuje bilet z takim line up’em za stosunkowo niewielką cenę, dostaje ładną przestrzeń, line up, luźny teren do pospacerowania i wszystko się zgadza oprócz tego, że żeby ta osoba mogła to zrobić, to gmina dokłada duże pieniądze. I gdyby dołożyła żeby ta impreza była dostępna dla wszystkich mieszkańców, to ok, a my do niej z chwilą biletowania dołożyliśmy więcej, dużo więcej niż w poprzednich latach. Za duży koszt gminy zrobiliśmy imprezę, z której skorzystało niewielu mieszkańców. Ten test nie wypadł dobrze. Śmiem twierdzić, że nawet na plaży na after party w ubiegłym roku było więcej niż 1400 osób. Nie może być tak, że my w przyszłym roku bilety zrobimy tańsze dla mieszkańców z gminy, bo jak? Takich rzeczy się nie robi. Nie ma dobrej formuły żeby to zbiletować.
- Decyzja, żeby festiwal był biletowany, była burmistrza - stwierdziła wiceburmistrz Alicja Staszkiewicz. - Ja miałam na ten temat inne zdanie. Koniec końców uważam, że dobrze się stało, bo biletowanie gwarantuje, że taki scenariusz, że przyjdzie 100 osób, się nie sprawdzi. Jak ktoś nie zainwestował w swój bilet, to przy deszczowej pogodzie nie przyjdzie i koszty byłyby wówczas jeszcze większe - uważa wiceburmistrz.
Założyliśmy na siebie droższy garnitur
Decyzji o biletowaniu imprezy bronił burmistrz Piotr Płochocki.
- Miałem świadomość, że to będzie dla wyszkowian trudna decyzja w odbiorze, bo nie mieliśmy do tej pory biletowanych koncertów plenerowych. Wiedziałem, że ludzie będą musieli to przepracować, oswoić, i wolałem, żeby się oswoili z tym szybciej, w tym roku - mówił.
Jego zdaniem „świat się zmienia, praktyka w branży się zmieniła, branża się sprofesjonalizowała i skomercjalizowała” i organizatorzy muszą się też skomercjalizować i sprofesjonalizować.
- Festiwal stał w rozkroku między starym festynem a próbą stworzenia czegoś nowego. Musieliśmy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy chcemy, by w Wyszkowie gościli artyści z pewnego parnasu, popularni, cenieni, czy stwierdzamy, że nie stać nas na nich, więc nawet nie próbujemy. Postanowiliśmy, że jeżeli mamy festiwal kontynuować, to musimy mu nadać nową formułę - mówił.
Burmistrz nawiązał do wcześniejszych propozycji radnych do gminnego kalendarza imprez, deprecjonując je:
- Wiem, że mówiliście o różnych formułach z przeszłości, mówiliście o Dniach Wyszkowa. Takie święto miasta, skondensowane w jednym miejscu i czasie, to jest formuła z lat 90. My tak naprawdę mamy ją rozbitą na kilka akcentów w trakcie roku, czy to Festiwal Miodu i Chleba czy Dzień Dziecka - tak się zmieniła rzeczywistość - mówił.
Czytaj także: "Jesteśmy dużym miastem, musi się dziać"
Zdaniem burmistrza, lepiej wydać 600 tys. zł za pewną obecność tych osób, które kupiły bilety na koncert, niż 400 tys. zł za niebiletowany koncert, ryzykując, że nikt nie przyjdzie.
- Mieliśmy całą serię dylematów. Nie mówimy, że ta formuła jest optymalna. Natomiast stwierdziliśmy, że biletowanie zapewnia szereg różnego rodzaju czynników: bezpieczeństwa, profesjonalizacji sceny, zaplecza technicznego. Drugi warunek jest taki, że wielu artystów nie występuje na niebiletowanych koncertach, bądź mają stawkę razy dwa. Ci artyści nie zagrają na stadionie za 5 zł na Dniach Wyszkowa. Biletowanie jest kontrowersyjną kwestią społeczną, pewnie to jest w jakiś sposób podwójne finansowanie, ale musieliśmy się na coś zdecydować. Albo w jedną, albo w druga stronę. My z całą satysfakcją stwierdzamy, że ten ruch, który wykonaliśmy, był ruchem odpowiednim. Założyliśmy na siebie droższy garnitur i on się nam sprawdził - stwierdził burmistrz.
Dla takiej publiczności artyści grać nie chcą
- Kto był, jest zadowolony - podkreślał kilkukrotnie burmistrz, nie przyjmując do wiadomości argumentów radnych, że zadowolonych jest mniej, bo większość - zwłaszcza mieszkańców gminy - nie wzięła udziału w wydarzeniu.
- Czy te 1000 osób to dużo, czy mało? Warto spojrzeć z perspektywy kogoś, kto był. Żadnego z państwa nie było. Stanowczo za wcześnie, by być tak pewnym jak pan radny, że ten festiwal w takiej formule to nie może istnieć. Ile osób musiałoby być na tym festiwalu, żeby uznać go za zasadny, żeby on trwał? Można by zabiegać, by na tym festiwalu było więcej wyszkowian. Ale nie mieliśmy lepszej promocji Wyszkowa w Polsce w ostatnich latach. Może da się zastosować rabaty dla mieszkańców gminy Wyszków, bo my chcemy, żeby oni przychodzili. Ale nie da się też porównać tej z poprzednimi edycjami. Do tej pory ta publiczność była przypadkowa. Nie była to świadoma publiczność - dla takiej publiczności artyści grać nie chcą. Ale pytanie, czy my tego chcemy? Nikt z nas nie przesądza formuły, ale absolutnie jestem pewny, że jeśli chcemy mieć tego rodzaju gwiazdy, to inna forma niż biletowanie nie wchodzi w rachubę, bo nie będziemy dalej polecani w branży i artyści nie będą się zgadzali na nasze warunki. Ci artyści nie zagrają na stadionie, za 5 zł, na Dniach Wyszkowa. Duża część artystów poważanych, która przyciąga dużą ilość ludzi, po prostu nie przyjedzie. Ta impreza wyszła nam na tyle dobrze, jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak to zostało zorganizowane. Szkoda stracić szanse, by tak udany początek wyrzucić do kosza. To wciąż jest mniejszy hazard. Festiwal był dobrze zorganizowany. Z całą satysfakcją stwierdzamy, że ten festiwal w tej formule nam się sprawdził - z przekonaniem mówił Piotr Płochocki.
Zapytać mieszkańców
- Dlaczego zapadła już decyzja, że w roku następnym ten festiwal będzie kontynuowany? Jeżeli to będzie taka formuła, mojej zgody na to nie ma - stwierdził radny Waldemar Karłowicz.
- My nie powiedzieliśmy, że na 100 proc. festiwal za rok się odbędzie, tylko że chcielibyśmy żeby się odbył - odpowiadała Alicja Staszkiewicz, co nie do końca jest prawdą. Na oficjalnym funpage’u BNF pojawiła się już zapowiedź przyszłorocznej edycji. Mimo to wiceburmistrz podkreślała:
- To nie jest decyzja moja, państwa radnych, tylko pytanie do mieszkańców. Gdyby był w formule bezpłatnej, to i tak kosztowałby dużo więcej niż w ubiegłym roku. Ceny wszystkiego bardzo wzrosły, dwa że były oczekiwania gwiazd festiwalowych i tak czy siak festiwal byłby dużo droższy.
Mimo zapewnień, że żadna decyzja nie zapadła, z ust wiceburmistrz padło po chwili jednoznaczne stwierdzenie:
- Skoro wiemy, że chcemy kontynuować festiwal na takim profesjonalnym poziomie, to on będzie tyle kosztować. Alternatywą nie jest to, czy on będzie płatny – bezpłatny, tylko czy w ogóle będzie czy nie będzie. Nie ma półśrodków. Albo jest festiwal dobrze zabezpieczony, na oczekiwanym przez mieszkańców poziomie także co do doboru wykonawców, albo organizujemy festyn. My nie podejmiemy się tego kontynuować tak jak w poprzednich latach, gdy przymykaliśmy oczy na kwestie bezpieczeństwa, nie było to zgłaszane jako impreza masowa, różne rzeczy się działy. Tutaj trzeba by było głos oddać mieszkańcom, pomyślimy nad formą zapytania, przedstawiając im realne alternatywy.
- Nie można zlekceważyć tego, jak on ostatecznie się udał i jak był odbierany, zarówno w branży, jak i wśród odbiorców - dodał burmistrz.
Mieszkańcy już zagłosowali
Gdy burmistrz mówił o elitarności festiwalu, że uczestniczył w nim „świadomy odbiorca” i nie było osób przypadkowych, które przyjechały rowerem pod scenę i po chwili odjechały, radny Osik skwitował to dosadniej:
- Pan mówi, że nie było tam osób przypadkowych... Wyszkowianie to zlali, taka jest prawda - powiedział.
- Burmistrz mówi, że ta edycja była udana. W czym? - zadał pytanie Paweł Zawadzki. - Wydaliśmy mnóstwo pieniędzy na jedno wydarzenie, była stosunkowo dobra pogoda, a biletów sprzedano 1400. W czym było to udane? Pan mówi, że 80 proc. komentarzy było pozytywnych. Nie wiem, gdzie je pan czytał, bo rzadko można było spotkać komentarz pozytywny na temat tej edycji BNF. Tak jak nie musimy dopłacać do kina ambitnego, tak samo nie musimy dopłacać do festiwalu, który się odbywa w Wyszkowie, jeśli mówimy o płatnym wydarzeniu. W mojej opinii mieszkańcy już zagłosowali - pieniędzmi i swoimi osobami, których tam nie było w parku - podsumował.
- Pana tam nie było i pan wie - komentowała Alicja Staszkiewicz.
A burmistrz posunął się jeszcze dalej, krytykując radnych, za to, że wypowiadają się o festiwalu, mimo że nie uczestniczyli w koncertach:
- Istnieje pewien pułap ignorancji. Jak mnie gdzieś nie było, a pan nie był, to nie można przesądzać o tym, czy festiwal był udany czy nie. Trudno to też wyrokować z liczb. Ci którzy byli, są zadowoleni. Głównie niezadowoleni są ci, co nie byli. Poszło tyle osób, ile było zainteresowanych - stwierdził Piotr Płochocki.
Na to zdecydowanie zareagowała radna Lidia Błachnio:
- Niektóre wypowiedzi dotykające intelektu zebranych tu radnych budzą moje oburzenie - powiedziała. - Uważam, że tego typu wypowiedzi, sugerujące, że „my musimy, my chcemy, my powinniśmy”, dyskwalifikują mieszkańców, którzy nie są zainteresowani, a ja np. nie jestem zainteresowana, choć nie uważam się za ignorantkę jeśli chodzi o inne rodzaje muzyki. Mieszkańców mamy wielu i mamy różnych. Ja od początku byłam przeciwna temu wydarzeniu, bo byłam na dwóch poprzednich edycjach i one nie zaspokajały moich potrzeb. Natomiast wiem, że można zorganizować inny festiwal. Sama byłam współorganizatorką wraz z Piotrem Adlerem festiwalu Vacek Festival. Pan burmistrz zna, wie i rozumie. Pan burmistrz używa określeń: ”chcemy” - kto chce? Też bym chciała, żeby moi uczniowie czytali wysoką literaturę. Natomiast używanie takich określeń, że „my chcemy” sugeruje, że ci, którzy nie chcą, są delikatnie mówiąc ignorantami - podkreślała.
Brak informacji i konsultacji
Radna zwróciła także uwagę, że decyzje o być albo nie być festiwalu, a także jego formule, od początku zapadały poza gronem radnych.
- W listopadzie pani wiceburmistrz była na komisji kultury i rozmawialiśmy o wysokiej cenie BNF. Przekonywała nas wówczas, że jest to wielce potrzebne wydarzenie w Wyszkowie, które Wyszków rozsławi. Na komisji kultury byłam rozczarowana faktem, że pani wiceburmistrz pytana o BNF dostała smsa, przyszedł pan burmistrz i wyszli razem z pokoju spotkań, no i nie dowiedzieliśmy się i nie dostaliśmy jednoznacznej odpowiedzi, czy ten BNF będzie, czy nie będzie. Mówiliśmy o kosztach rzędu 600 tys. zł, co dla mnie było szokujące, zaskakujące, ale nie dostałam wówczas odpowiedzi, jak to wygląda, a i później zostaliśmy postawieni przed faktem dokonanym, że takie pieniądze zostaną wydane - mówiła Lidia Błachnio.
- Tegoroczny BNF to impreza autorska państwa burmistrzów - podkreślał radny Waldemar Karłowicz. - Nie wiem, czy ktoś z radnych miał wpływ na kształtowanie tego programu i budżetu tego festiwalu. My na komisji kultury w lutym usłyszeliśmy, że tak naprawdę decyzji jeszcze nie ma, czy BNF w 2025 roku się odbędzie, czy nie, a jak widać się odbył i jak czytamy odbędzie się i w następnym roku - zauważył.
- Ta dyskusja powinna się odbyć nie w tym czasie, a kilka miesięcy wcześniej - włączył się radny Adam Wrzosek. - Mówimy, że powinniśmy spytać mieszkańców. Kim my jesteśmy? Zostaliśmy wybrani jako przedstawiciele mieszkańców i ja się takim czuję. Mówimy, że mamy spytać - a to oni nas wybrali jako swoich przedstawicieli. Dlaczego z nami nie porozmawiano wcześniej w ten sposób? Są komisje od tego. Nie ma po prostu komunikacji i to jest zarzut do burmistrzów. Po to jest grupa przedstawicieli nas, społeczeństwa, żeby doradzić, przekazać pewne tematy, a tutaj to był taki hazard: może się to spodoba mieszkańcom.
- Przejawia się w państwa wypowiedzi mniej lub bardziej ukryty żal, że nie zostali zapytani o zdanie. Może o to chodzi i problem jest zupełnie inny niż to, że wybraliśmy taką a nie inną formułę organizacji - stwierdził burmistrz Płochocki. - Jeśli o to chodzi, to wrzućmy to do budżetu, przedyskutujmy, jak to ma wyglądać, ale wtedy inaczej definiujemy problem. Wrzucimy to do budżetu i odbędziemy pewną dyskusję. Może dojdziemy do wniosku, że ta formuła jest nie dla nas, być może, ja tak nie uważam, ale być może tak będzie...
Festiwal albo festyn
- Jestem otwarta na taką sugestię. Należałoby pewnie zapytać mieszkańców, sama jestem ciekawa - dodała wiceburmistrz Alicja Staszkiewicz. - To jest impreza już bardzo ugruntowana i wydaje mi się, że trudno byłoby ją mieszkańcom odebrać. Biletowanie było próbą racjonalizacji kosztów. Wybieramy między być a nie być tego festiwalu. Alternatywy są dwie. Wybór mamy między imprezą drogą - jeżeli dalej chcemy organizować BNF na takim poziomie, bo ma on swoją formę, sznyt, który jest oczekiwany przez odbiorców także pod względem doboru artystów, albo alternatywą czegoś w rodzaju festynu miejskiego. Alternatywą jest festyn miejski. Nie ma nic po środku. Nie da się zorganizować na wysokim profesjonalnym poziomie czegoś za budżet festynu miejskiego. Nie uda nam się zrobić prawdziwego festiwalu z gwiazdami za dużo mniejsze pieniądze. Jesteśmy w stanie trochę zaoszczędzić, sponsora pozyskać, natomiast jeżeli chcemy mieć imprezę z dużymi gwiazdami, które występują na festiwalach, to nie będzie to tania impreza.
Radny Waldemar Karłowicz zauważył, że gmina wcale nie ma obowiązku jej organizować.
- Chciałbym przypomnieć, że zarządzanie finansami gminy polega na planowaniu, pozyskiwaniu, inwestowaniu w składniki majątkowe i kontrolowaniu środków finansowych, aby realizować cele strategiczne i zaspokajać potrzeby mieszkańców. Nie ma tu nic, że mamy ryzykować wydawanie pieniędzy w organizację imprez, do organizacji których nie jesteśmy powołani - stwierdził stanowczo.
Festiwal dla elity
- To był festiwal dla elity i osób, które było stać na kupno biletów, bo te bilety nie były tanie. Mieszkańcy, którzy nie byli, byli zbulwersowani tym, że jako podatnicy muszą dodatkowo kupić bilet na imprezę, która była współfinansowana przez środki publiczne. Otrzymał pan od mieszkańców żółtą kartkę - stwierdził radny Radosław Biernacki. - Padły słowa, że „chcemy”, ale my jesteśmy od tego, co chcą mieszkańcy. Pan powinien głosów mieszkańców słuchać, a nie że pan tak uważa. To nie jest najważniejsze czy widownia była świadoma czy nie - najważniejsze jest to, żeby aktywizować mieszkańców, bo gdyby nie bilety, to część z nich by przyszła z samego zainteresowania nawet jak nie zna artystów.
Radny Waldemar Karłowicz wypowiadał się w podobnym tonie.
- Gmina nie dysponuje własnymi pieniędzmi na organizację imprez, tylko pieniędzmi mieszkańców. Warto się wsłuchać w to, na co oni te pieniądze chcą wydać. Co roku „dosypujemy” do tej imprezy, a w zamian nikt nam nie zwraca. Za 800 tys. zł można zrobić dwie imprezy: klasy tej co Vacek Festiwal i koncerty w parku z mniejszymi gwiazdami - zasugerował.
Radny za nietrafiony uznał argument o promocji miasta w Polsce.
- Nie robi na nim wrażenia nawet jakby było tu 2 tysiące osób ze Szczecina, Krakowa, z Koszalina, bo to do promocji Wyszkowa nie przykłada się zbyt wiele - mówił. - Padło też zdanie, że firma ochroniarska nas chwali. Firma ochroniarska była zachwycona. Jak ona się użera z dziesiątkami tysięcy ludzi na każdym koncercie, a tu mieli tysiąc osób, to przyjechali tu na wypoczynek. Wiadomo, że będą zadowoleni. To żadna opinia - stwierdził.
Może mieszkańcy wolą festyn?
Radny Karłowicz zacytował słowa burmistrza Piotra Płochockiego, które skłoniły go do pewnej refleksji:
- Pan burmistrz kiedyś powiedział, że o gustach się nie dyskutuje, gusta się kształtuje. Przy okazji tego festiwalu tak się zastanawiam, czy my za bardzo tych gustów mieszkańców nie chcemy kształtować? Zapytajmy, może oni oczekują kogoś innego? Jeżeli mamy czwartą edycję i jest liczba uczestników na tym samym poziomie, to możemy dokładać coraz więcej i to niewiele zmieni. Czyli oczekiwania mieszkańców są całkowicie inne. Może właśnie mieszkańcy oczekują bardziej festynu niż tej ogromnie wysokiej kultury? - powiedział.
- Samorząd powinien mieć ambicje do kształtowania gustów - uważa Piotr Płochocki. - Jakbyśmy zapytali mieszkańców, kogo chcecie, to by wybrali gwiazdę pop, gwiazdę disco polo, hip hop i pytanie czy my wtedy kształtujemy gusty? To, co zrobiliśmy, wpisuje się w efekt kształtowania gustów. Nie można tych edycji ze sobą porównywać. Podczas poprzednich pani naczelnik mówiła do ludzi: „wyjdźcie spod drzew, bo nikt więcej do nas nie przyjedzie”. Wykonaliśmy tytaniczny progres. O kolejnej edycji myśleliśmy, żeby trochę zróżnicować repertuar, wykonawców. Ale powrót do takiego półfestynu nie jest dla nikogo ani atrakcyjny, ani opłacalny - mówił burmistrz.
Festiwal dla wybranych, rachunek dla wszystkich
- Dlaczego gmina to organizuje? W imię czego my to robimy? - zapytał wprost radny Waldemar Karłowicz. - Z kim my jeśli chodzi o jakość, rangę tych wykonawców, z kim my się mamy ścigać? Jeżeli mamy taki świetny produkt, niech przychodzi firma komercyjna, dajmy jej teren i dołóżmy za scenę 150 tys. zł i niech oni to robią. Jakie narzędzia, jakich fachowców ma gmina do organizacji takiej imprezy? Czy ona jest do tego powołana? Nie, od tego są ludzie, dla których to jest profesja. Tak się robi w Siedlcach. U nas podjęliśmy się karkołomnego zadania. Zresztą, nazywanie tego festiwalem to jest przerost. Skoro mamy taki świetny produkt, dlaczego nie mamy na ten festiwal sponsorów, dlaczego nie zgłaszają się firmy, które chcą to przejąć? Słyszę, że będziemy brnęli w to w przyszłym roku. To dla mnie niezrozumiałe - stwierdził.
- Jeśli oddamy w ręce prywatne, to mamy taki festiwal, jaki był w każdym innym mieście i za 600 zł. Pytanie, w którą stronę ten hazard bardziej się opłaca? Nasz festiwal był jednym z najtańszych w Polsce, bo do tego dołożyliśmy i ta kombinacja była atrakcyjna dla uczestników - odpowiadał burmistrz.
A radny Paweł Zawadzki zwrócił się do mieszkańców.
- Chciałbym przeprosić mieszkańców, którzy nieświadomie zrzucili się na festiwal, a z tego wydarzenia nie skorzystali z powodów finansowych w dużej mierze - powiedział.
- Jeżeli sprowadzamy ocenę tylko do porównywania liczb, to wciąż nie oddajemy sprawiedliwości sprawie. Namawiam, by wrzucić pułap dyskusji na trochę inny poziom czy dać tej imprezie szansę w takiej formule. Ciężko o tym zadecydować, nie będąc na festiwalu. Bo teraz to rozmawiamy tylko o liczbach. Jeżeli ktoś uważa, że najważniejsze, żeby było tanio i dużo ludzi, to on się rzeczywiście nie obroni. Ale rozumiemy, że nie o to chodzi. Mamy pewien pułap imprez, które spełniają te gusta: np. pikniki sołeckie. Identyfikacja problemu polegała na tym, że nie mamy imprez ambitniejszych i BNF był predystynowany do bycia imprezą trochę premium. Mieszkaniec ma okazję być na darmowych imprezach. Być może nie chciał być na biletowanym BNF. To jego wybór i trzeba go uszanować, ale to nie oznacza, że nie mamy go dla kogo robić - powiedział Piotr Płochocki.
Zdaniem radnej Katarzyny Wysockiej gmina ma możliwość zaproponowania mieszkańcom ciekawej oferty, nie ponosząc kosztów:
- Są możliwości, że gminy pozyskują, bo można zdobyć dofinansowanie. Były Mazopikniki, wielkie imprezy, w Ostrowi Maz. było „De Mono”, za darmo. Wielkie pikniki, za które marszałek płaci, tylko to trzeba rozmawiać i trzeba po nie sięgnąć - podsumowała.
Czytaj także: Z letniego festynu w festiwal. "To są ogromne, ogromne koszty"