Katarzyna Korytkowska: Jak zaczęła się Twoja przygoda z filmem? Czy od zawsze marzyłeś o tym, aby zobaczyć się na wielkim ekranie? Skąd pomysł na statystowanie?
Maciek Szcześnik: Moją przygodę ciężko nazwać pomysłem. Po maturze zacząłem szukać jakiegoś źródła utrzymania, chciałem zarobić pierwsze pieniądze i praktycznie byłem gotowy podjąć się wszystkiego i przypadkowo natrafiłem na ogłoszenie o castingu w Internecie. W notce wspomniano, że poszukują statystów do filmu „Miasto 44”. Początkowo nie miałem pojęcia co to jest za film, nie wiedziałem, że będzie realizowany z tak wielkim rozmachem.
K.K.: Jak wyglądał casting?
M.Sz.: O dziwo na samym castingu musiałem wypełnić jedynie masę dokumentów, określić swoją dyspozycyjność i ładnie uśmiechnąć się do zdjęcia. Na tym – powiedzmy – rozpoznaniu, dowiedziałem się, że jest to jedynie casting do jednej sceny, więc proszę sobie wyobrazić jak bardzo ucieszył mnie fakt, że finalnie zagrałem aż w 4. Kilka dni po castingu otrzymałem telefon z informacją o angażu. Bardzo mnie to ucieszyło, choć wiem, że udało mi się to dzięki dużej liczbie niezbędnych statystów (ok. 3.000).
K.K.: Jak wygląda dzień zdjęciowy statysty? Ile godzin pracujecie?
M.Sz.: Każdy z nas musiał stawić się o wyznaczonej godzinie i w wyznaczonym miejscu – pierwszego dnia była to godzina 5 rano i przejazd autokarami do Konstancina. W moim przypadku nie było wymogu brania udziału we wcześniejszych przymiarkach. W pierwszym dniu zdjęciowym obejrzała mnie pani od kostiumów, od make up'u i fryzjer. Po przejściu przez tę fazę przygotowań, rozpoczynały się próby scen, a później już właściwe nagrywanie – oczywiście z dublami.
K.K.: Statystowałeś w filmie „Miasto 44”. W skrócie opowiada on o ...?
M.Sz.: Komasa od początku podkreślał nam, że ten film nie jest ani filmem historycznym, ani dokumentalnym. Opowiada o powstaniu warszawskim z perspektywy młodych ludzi – bohaterów filmu. Reżyser pokazuje historię ich zaangażowania w powstanie, emocje, nadzieje i chwile grozy.
K.K.: W jakich scenach brałeś udział?
M.Sz.: Pierwszego dnia brałem udział w nagrywaniu sceny w szpitalu Czerniakowskim, który specjalnie dla potrzeb filmu powstał w Konstancinie na terenie starej papierni. Gdy dotarłem na plan byłem pod wielkim wrażeniem tego z jakim rozmachem jest to realizowane i jak wielki profesjonalizm charakteryzuje całą ekipę filmową oraz obsługę. W tej scenie grałem rannego powstańca pod koniec powstania, tuż obok mnie Wojciech Błach, wcielając się w rolę lekarza, próbował ratować życie konającego, w którego klatce znajdowała się ogromna rana otwarta. W tej chwili powstania skończyły się już wszelkie lekarstwa i niezbędne narzędzia medyczne, więc takie próby skazane były z góry na porażkę. Ta scena była dla mnie dużym wyzwaniem aktorskim, ponieważ jak już wspomniałem, znajdowałem się bardzo blisko głównych wydarzeń. Musiałem zagrać wielki ból i rozpacz, spowodowane nie tylko fizycznymi, ale także psychicznymi doznaniami – jestem ranny, powstanie poniosło klęskę, nie mam wieści od mojej rodziny. W takiej chwili człowiek naprawdę zaczyna doceniać walczących i z ukuciem w sercu próbuje odegrać tak nieznane mu emocje.
W drugiej scenie byłem trupem i tu za bardzo nie ma co opowiadać – lepiej mówi mi się zdecydowanie o tych scenach, gdzie żyłem. W tej końcowej scenie leżeliśmy na stosie ludzkich ciał, ułożonym przez Niemców. Naszym zadaniem było jedynie zachowanie takiej samej pozycji ciała – co przez kilka godzin nie było łatwe – leżeliśmy na manekinach, a na każdym z nas leżał inny statysta. Podczas kręcenia tej sceny na chwilę zemdlałem – nie wiem czy z przejęcia, czy też może ze zmęczenia, bo kręciliśmy wtedy około 12 godzin.
3 sceną są wydarzenia na Starym Mieście, kiedy kręciliśmy wybuch niemieckiego Borgwarda. Przenieśliśmy się na początek powstania 13 sierpnia - grałem tam powstańca mundurowego. Ciekawostką może być to, że podczas zdjęć na planie gościł prezydent Warszawy – Pani Hanna Gronkiewicz-Waltz – z którą rozmawiałem przez chwilę, a obecne na spotkaniu media ogólnopolskie zrobiły nam kilka dobrych zdjęć. W tej scenie powstańcy przejmują czołg od Niemców, gramy wielką radość i dumę – nie zdając sobie sprawy z czyhającego zagrożenia, ponieważ jak się później okazuje - czołg naładowany był środkami wybuchowymi i finalnie wszyscy wiwatujący ponoszą śmierć. Ta scena była niezwykle trudna w przedstawieniu i w tym filmie będzie ona po raz pierwszy pokazana ze względu na wybuch. Do sceny, poza dużą ilością środków wybuchowych, zużyto także około 4 tony mięsa – zwierzęcego oraz specjalnie przygotowanego, imitującego ludzkie szczątki. Wybuchy, które detonowano kilka razy z zachowaniem wszelkich zasad bezpieczeństwa – wyglądały bardzo realnie. Podczas eksplozji ciężko było złapać powietrze, a do oczu napływały pył i łzy. Nie wiem czy tak było naprawdę - ale ja miałem wrażenie, że każdy wybuch był mocniejszy. Być może ekipa chciała optymalnie dograć scenę i zaczęli ostrożnie ze względów bezpieczeństwa, a potem dokładali materiałów wybuchowych bądź ostatni wybuch został skierowany maksymalnie w naszą stronę, aby wydobywająca się chmura dymu znalazła się we właściwym miejscu. Ta scena zostanie w mojej pamięci na bardzo długo. Podczas zdjęć niejednokrotnie zastanawiałem się jak wielki to był dramat tych ludzi i zacząłem odkrywać to powstanie na nowo z zupełnie nowej perspektywy - z perspektywy człowieka walczącego i uczestniczącego w nim.
Ostatnią sceną, w której brałem udział była scena w kanałach (wybudowanych specjalnie na potrzeby filmowe). Dramatyczny przemarsz, brodząc po łydki w wodzie w realnym kolorze ścieków w ciemnościach i przy stosunkowo lichym dostępie do powietrza, był niezwykłą próbą wytrzymałościową. Ja zostałem ustawiony zaraz za głównymi bohaterami. Ze względu na to, że, jak już wspomniałem, w kanale było ciemno i ciasno, idąc, dotykaliśmy ręką pleców osoby przed nami, co było bardzo pomocne podczas ataków paniki ze względu na zapach i brak powietrza oraz klaustrofobie statystów. Ta scena oraz scena z wybuchem czołgu otworzyły mi oczy na powstanie i jego dramat.
K.K.: Czy udało Ci się osobiście poznać reżysera i zamienić z nim kilka słów?
M.Sz.: Oczywiście. Gdy pierwszy raz go zobaczyłem – młodego chłopaka w czapeczce z daszkiem w krótkich spodenkach i w koszulce – nie chciało mi się wierzyć, że jest reżyserem tak wybitnego i wielkiego dzieła. Jednak bardzo szybko przekonałem się jak wielkim jest profesjonalistą i jak ogromną wiedzę ma na temat powstania. Komasa jest bardzo otwartą osobą, jednak zauważyłem, że statyści raczej nie wdawali się z nim w rozmowy - być może nie mieli odwagi. Ja jednak bardzo chętnie z nim rozmawiałem, zaprosiłem go nawet do Wyszkowa i on te zaproszenie przyjął. Jestem nim zafascynowany i wydaje mi się, że po premierze filmu, do którego przygotowywał się 8 lat – jego wcześniejszy sukces – „Sala samobójców” zostanie zapomniany i jego miejsce zastąpi „Miasto 44”.
K.K.: Mówisz, że po tej przygodzie zmieniło się Twoje postrzeganie powstania. Powiedz, skąd masz wiedzę na jego temat? Czy interesowałeś się historią od zawsze czy też zapoznałeś się z jej wycinkiem na potrzeby filmu?
M.Sz.: Zawsze interesowałem się historią współczesną XX wieku. Jestem związany ze swoja ojczyzną i losy II wojny były mi szczególnie bliskie, a dodatkowo, w czasie nagrywania, przed każdą sceną odbywały się tzw. pogadanki, które miały nas wprowadzić w klimat – ten kontekst historyczny pomagał nam wczuć się w sytuacje. Jestem też bardzo wdzięczny za to, że dzięki tej przygodzie miałem okazję poznać i porozmawiać z powstańcami, z których rad korzystał także Komasa. Brali oni udział w nagraniach i często podpowiadali np. jak trzymać broń czy jakie emocje towarzyszyły danej chwili – to było niezwykle cenne doświadczenie i przeżycie.
K.K: Która scena była dla Ciebie tą najtrudniejszą?
M.Sz.: Pod względem warsztatu aktorskiego to zdecydowania pierwsza scena w szpitalu. Może z tego względu, że to było moje pierwsze doświadczenie i od razu rzucono mnie na głęboką wodę - z kamerą obok mnie, z bardzo silnymi emocjami i wieloma scenami w tle. Musiałem też wykonywać ruchy i nieme krzyki, a obok mnie próbowano ratować umierającego człowieka – emocje były ogromne. Do tego scena nagrywana była z różnych perspektyw i za każdym razem musiałem grać te same emocje w identyczny sposób.
Z kolei scena w kanałach była bardzo trudna fizycznie do wykonania, ponieważ musieliśmy zachowywać się cicho, było ciemno i duszno.
K.K.: Czy dzięki udziałowi w nagraniach zmieniło się Twoje myślenie o aktorstwie? Wielu osobom wydaje się to prostym zajęciem.
M.Sz.: Też tak kiedyś myślałem, zwłaszcza oglądając seriale – gra aktorska wydaje się bardzo naturalną umiejętnością. Jednak już 1 dnia zrozumiałem, że nie jest to takie proste. Wywołanie emocji na kilka sekund być może nie jest wielką sztuką, ale wzbudzać te same emocje przez kilka godzin jest niezmiernie trudne. Gdy patrzyłem na Wojciecha Błacha, jak gra z powagą lekarza, który od tygodni nie śpi, dzień w dzień umierają mu pacjenci, a wszyscy dookoła krzyczą i proszą go o pomoc – podziwiałem go, że potrafi wydobyć z siebie na długi czas te emocje, których nawet nigdy nie doświadczył.
K.K.: Czy podczas nagrań udało Ci się poznać znanych aktorów?
M.Sz.: W tym filmie nie występują znani przeciętnemu widzowi aktorzy, chyba że wspomniany już Wojciech Błach. Reżyser postawił na młodych aktorów - być może biorąc nauczkę z „Bitwy warszawskiej”, gdzie obecność sławnych aktorów nie pomogła. Młody aktor być może jest bardziej podatny na uwagi reżysera, nie jest zepsuty, a producent zamiast wydawać ogromne pieniądze na opłacenie honorarium dla aktorów - wydał je na efekty specjalne.
K.K.: Jakie jest Twoje zdanie na temat filmu?
M.Sz.: Cieszę się, że ten film powstał ze względu na to, że moje pokolenie – mam nadzieję – pójdzie do kina i obejrzy ten film oraz zmieni swoje spojrzenie na wojnę i w sposób szczególny na powstanie. Może ktoś zrozumie, jak wielki to był dramat i poświęcenie. Tym bardziej, że ostatnio pojawia się coraz więcej negatywnych głosów na jego temat. Sam film jednak nie jest odpowiedzią na pytanie czy powstanie było potrzebne. On ma jedynie pokazać historię ludzi i ma być realnym oddaniem tych wydarzeń, a ocena pozostaje dla widza.
K.K.: Jak opisałbyś swoją przygodę z filmem „Miasto 44”?
M.Sz.: Była to dla mnie zdecydowanie przygoda życia. Nie wiem czy w przyszłości uda mi się jeszcze uczestniczyć w czymś tak ważnym i wielkim, organizowanym z takim rozmachem, dodatkowo z takim kontekstem historycznym. Dla mnie pierwsze doświadczenie z aktorstwem to coś wspaniałego. Już samo zagranie w filmie jest przyjemnością, a jak dodatkowo ma on kontekst historyczny i realizowany jest z „wielką pompą” i który ma być hitem to jest super satysfakcja – nawet, gdy Twoja twarz pojawi się na ekranie tylko przez kilka sekund. Jeszcze większą radość dawało mi to, że historia i powstanie zawsze mnie interesowało i dzięki nagraniom mogłem poznać nowe fakty, a także poznać 2 powstańców – cywili, którzy byli dziećmi w trakcie powstania. Jestem niezmiernie szczęśliwy i dumny, że uczestniczyłem w takim przedsięwzięciu.