Kubuś Rydzio urodził się ze złamaną kością udową, dysplazją biodra ze zwichnięciem typu IV. Chłopiec cierpi także na niedorozwój kości udowej. Wujek Kubusia, Mariusz Myśliwiec, wraz z Grzegorzem Świętoniem oraz trzecim biegaczem - Tomaszem Wróblem, stworzyli akcję i załogę "UltraMarzenie", której celem jest pomoc choremu chłopcu. Biegacze za cel postawili sobie pokonanie trasy pielgrzymki warszawskiej do Częstochowy. Wyruszyli o godz. 6.00 rano 21 sierpnia i do godz. 21.00 następnego dnia przebiegli 244 km - dokładną trasą pielgrzymki warszawskiej na Jasną Górę. Warto dodać, że pan Grzegorz i pan Mariusz biegają od ponad 10 lat. Są ultramaratończykami. Jednak do tego biegu przygotowywali się w sposób szczególny.
- Nasze podejście do treningów, nastawienie psychiczne, mentalne, wszystko było na najwyższym poziomie. Czuliśmy się dobrze i w miarę pewnie, biorąc pod uwagę ogrom czasu, jaki przeznaczyliśmy na przygotowanie fizyczne - opowiada Grzegorz Świętoń.
Aby organizm przyzwyczaił się do wysiłku, trenowali po około 160 km tygodniowo biegania i po około 300 km tygodniowo jazdy na rowerze - dla urozmaicenia.
- Założenie było jedno: dobiec. Dlatego tempo było powolne. Zwłaszcza przez Warszawę (czerwone światła na przejściach itp). Poza tym na pierwszych kilku kilometrach biegli z nami, odprowadzali nas znajomi, rodzina, grupa biegaczy z "Zabiegany Wołomin", za co jesteśmy bardzo wdzięczni. Im kilometrów przybywało, tym zostaliśmy sami i tym było goręcej. Pogoda nas nie oszczedzała. Żar lejący się z nieba strasznie wysysał z nas energię, siły i zapał. Biec non stop w 34-stopniowym upale - to mówi samo za siebie. Podobno te dwa dni były najgorętsze tego lata... - mówi Grzegorz Świętoń.
Ale uczestnicy akcji nie poddawali się.
- Oczywiście były kryzysy, różnego rodzaju: mięśniowe i te w głowie - na różnych płaszczyznach. Były chwile zwątpienia, ale dzięki wspaniałemu supportowi piliśmy dużo wody i izotoników, żeli energetycznych, owoców. Mieliśmy wszystko, co było nam potrzebne. No może oprócz odrobiny cienia i z 15 stopni niższej temperatury... Ale takie rzeczy to już pod inną jurysdykcją. Nikt nie miał na to wpływu - żartuje pan Grzegorz.
Biegli nie zatrzymując się, cały czas do przodu.
- Upał nas bardzo wymęczył do tego stopnia, że noc nie przyniosła entuzjazmu. Było duszno, trasa często prowadziła przez las, polne dróżki, piachy. W nocy też było ciężko - trochę z innych powodów niż w dzień. Jednak myśl o wspierającej żonie Magdalenie i tęskniących dzieciach - Marysi i Bartku, że ich wreszcie zobaczę - dawały niesamowite pokłady siły, natchnienie, moc, wiarę i "kopa". Często tylko to mnie utrzymywało przy myśli, aby kontynuować i się nie poddawać... - przyznaje Grzegorz Świętoń.
Biegli, truchtali, momentami szli, a czasem - na chwilę - jechali na rowerze. Drugi dzień biegu był jeszcze cięższy niż pierwszy. Do wysokiej temperatury i tego wszechogarniającego gorąca doszło zmęczenie, bolące mięśnie i obtarcia.
- Ratowaliśmy się różnego rodzajami maściami, kremami, środkami przeciwbólowymi. I wszystko by się skończyło dobrze, gdyby nie doskwierające coraz bardziej odciski na stopach i coraz większe pęcherze. Okazało się, że te niewinne pęcherze tak bardzo doskwierały, że nie byłem w stanie normalnie postawić stopy. Nie żadna kontuzja, nie brak sił, nie brak woli walki, a głupie pęcherze na stopach mnie pokonały. Do tego wszystkiego po tak upalnym dniu rozpętała się burza. Na początku to może i przyjemne, ale z czasem deszcz był coraz większy, biec w takim ulewnym deszczu jest chyba jeszcze gorsze niż w upale 34 stopni. Wszystkie ubrania buty były dokładnie przemoczone po kilkunastu kilometrach biegu w ulewie... - wspomina pan Grzegorz.
Cały zespół podjął decyzję, że zdrowie jest najważniejsze i 20 km przed Jasną Górą przerwał bieg. Ostatni odcinek pokonali busem.
- Każdy z nas po tym wyzwaniu jest dużo mądrzejszy. Następnym razem każdy będzie wiedział, na co zwrócić uwagę, o czym jeszcze pamiętać, a co jest mniej istotne. Jedno jest pewne: bez takiego supportu, jaki mieliśmy, nic by nie wyszło. Jestem pełen podziwu i wdzięczności dla Kasi Zgody i Łukasza Pawińskiego - mówi pan Grzegorz.
Każdy z biegaczy ma niedosyt...
- Z całym przekonaniem mogę powiedzieć, że gdyby nie te odciski i pęcherze na stopach, to dałbym radę biec non stop - mówi Grzegorz Świętoń i zastanawia się, przez którą z czterech par butów, które zmieniał w biegu, nabawił się ich. Po biegu przez kilka dni nie mógł normalnie chodzić, stopy były mocno opuchnięte, a pęcherze jeszcze się utrzymują.
Podejmując się wyzwania, biegacze wiedzieli, że decydują się na ekstremalny wyczyn. Uświadomiły im to także towarzystwa ubezpieczeniowe...
- Przy próbie ubezpieczenia nas na czas wyzwania, bardzo ciężko było znależć towarzystwo ubezpieczeniowe, które by się tego podjęło, ponieważ wszyscy odmawiali z uwagi na zbyt duże ryzyko. Każdy to zaliczał jako sport ekstremalny... - dodaje pan Grzegorz.
Jednak było warto. Zrobił to dla chorego Kubusia, bo każda złotówka się liczy. Każdy, kto także chciałby pomóc Kubusiowi, TUTAJ znajdzie link do zbiórki.