REKLAMA

REKLAMA

Ultramarzenie spełnione!

Autor: Elwira Czechowska

Sport | Czwartek, 27 sie 2020 21:08

W 39 godzin pokonali 244 km z Warszawy do Częstochowy. Bez odpoczynku, bez chwili snu, w ciągłym ruchu. Pochodzący spod Wyszkowa Grzegorz Świętoń wraz z Mariuszem Myśliwcem i Tomaszem Wróblem zrobili to dla chorego Kubusia Rydzio z Woli Rasztowskiej. - Zrobiliśmy to dla Kubusia z wiarą i nadzieją, że on też kiedyś pobiegnie - mówi Grzegorz Świętoń.

Kubuś Rydzio urodził się ze złamaną kością udową, dysplazją biodra ze zwichnięciem typu IV. Chłopiec cierpi także na niedorozwój kości udowej. Wujek Kubusia, Mariusz Myśliwiec, wraz z Grzegorzem Świętoniem oraz trzecim biegaczem - Tomaszem Wróblem, stworzyli akcję i załogę "UltraMarzenie", której celem jest pomoc choremu chłopcu. Biegacze za cel postawili sobie pokonanie trasy pielgrzymki warszawskiej do Częstochowy. Wyruszyli o godz. 6.00 rano 21 sierpnia i do godz. 21.00 następnego dnia przebiegli 244 km - dokładną trasą pielgrzymki warszawskiej na Jasną Górę. Warto dodać, że pan Grzegorz i pan Mariusz biegają od ponad 10 lat. Są ultramaratończykami. Jednak do tego biegu przygotowywali się w sposób szczególny.

- Nasze podejście do treningów, nastawienie psychiczne, mentalne, wszystko było na najwyższym poziomie. Czuliśmy się dobrze i w miarę pewnie, biorąc pod uwagę ogrom czasu, jaki przeznaczyliśmy na przygotowanie fizyczne - opowiada Grzegorz Świętoń. 

Aby organizm przyzwyczaił się do wysiłku, trenowali po około 160 km tygodniowo biegania i po około 300 km tygodniowo jazdy na rowerze - dla urozmaicenia.

- Założenie było jedno: dobiec. Dlatego tempo było powolne. Zwłaszcza przez Warszawę (czerwone światła na przejściach itp). Poza tym na pierwszych kilku kilometrach biegli z nami, odprowadzali nas znajomi, rodzina, grupa biegaczy z "Zabiegany Wołomin", za co jesteśmy bardzo wdzięczni. Im kilometrów przybywało, tym zostaliśmy sami i tym było goręcej. Pogoda nas nie oszczedzała. Żar lejący się z nieba strasznie wysysał z nas energię, siły i zapał. Biec non stop w 34-stopniowym upale - to mówi samo za siebie. Podobno te dwa dni były najgorętsze tego lata... - mówi Grzegorz Świętoń.

Ale uczestnicy akcji nie poddawali się.

- Oczywiście były kryzysy, różnego rodzaju: mięśniowe i te w głowie - na różnych płaszczyznach. Były chwile zwątpienia, ale dzięki wspaniałemu supportowi piliśmy dużo wody i izotoników, żeli energetycznych, owoców. Mieliśmy wszystko, co było nam potrzebne. No może oprócz odrobiny cienia i z 15 stopni niższej temperatury... Ale takie rzeczy to już pod inną jurysdykcją. Nikt nie miał na to wpływu - żartuje pan Grzegorz.

Biegli nie zatrzymując się, cały czas do przodu.

- Upał nas bardzo wymęczył do tego stopnia, że noc nie przyniosła entuzjazmu. Było duszno, trasa często prowadziła przez las, polne dróżki, piachy. W nocy też było ciężko - trochę z innych powodów niż w dzień. Jednak myśl o wspierającej żonie Magdalenie i tęskniących dzieciach - Marysi i Bartku, że ich wreszcie zobaczę - dawały niesamowite pokłady siły, natchnienie, moc, wiarę i "kopa". Często tylko to mnie utrzymywało przy myśli, aby kontynuować i się nie poddawać... - przyznaje Grzegorz Świętoń.

Biegli, truchtali, momentami szli, a czasem - na chwilę - jechali na rowerze. Drugi dzień biegu był jeszcze cięższy niż pierwszy. Do wysokiej temperatury i tego wszechogarniającego gorąca doszło zmęczenie, bolące mięśnie i obtarcia. 

- Ratowaliśmy się różnego rodzajami maściami, kremami, środkami przeciwbólowymi. I wszystko by się skończyło dobrze, gdyby nie doskwierające coraz bardziej odciski na stopach i coraz większe pęcherze. Okazało się, że te niewinne pęcherze tak bardzo doskwierały, że nie byłem w stanie normalnie postawić stopy. Nie żadna kontuzja, nie brak sił, nie brak woli walki, a głupie pęcherze na stopach mnie pokonały. Do tego wszystkiego po tak upalnym dniu rozpętała się burza. Na początku to może i przyjemne, ale z czasem deszcz był coraz większy, biec w takim ulewnym deszczu jest chyba jeszcze gorsze niż w upale 34 stopni. Wszystkie ubrania buty były dokładnie przemoczone po kilkunastu kilometrach biegu w ulewie... - wspomina pan Grzegorz. 

Cały zespół podjął decyzję, że zdrowie jest najważniejsze i 20 km przed Jasną Górą przerwał bieg. Ostatni odcinek pokonali busem.

- Każdy z nas po tym wyzwaniu jest dużo mądrzejszy. Następnym razem każdy będzie wiedział, na co zwrócić uwagę, o czym jeszcze pamiętać, a co jest mniej istotne. Jedno jest pewne: bez takiego supportu, jaki mieliśmy, nic by nie wyszło. Jestem pełen podziwu i wdzięczności dla Kasi Zgody i Łukasza Pawińskiego - mówi pan Grzegorz. 

Każdy z biegaczy ma niedosyt...

- Z całym przekonaniem mogę powiedzieć, że gdyby nie te odciski i pęcherze na stopach, to dałbym radę biec non stop - mówi Grzegorz Świętoń i zastanawia się, przez którą z czterech par butów, które zmieniał w biegu, nabawił się ich. Po  biegu przez kilka dni nie mógł normalnie chodzić, stopy były mocno opuchnięte, a pęcherze jeszcze się utrzymują. 

Podejmując się wyzwania, biegacze wiedzieli, że decydują się na ekstremalny wyczyn. Uświadomiły im to także towarzystwa ubezpieczeniowe...

- Przy próbie ubezpieczenia nas na czas wyzwania, bardzo ciężko było znależć towarzystwo ubezpieczeniowe, które by się tego podjęło, ponieważ wszyscy odmawiali z uwagi na zbyt duże ryzyko. Każdy to zaliczał jako sport ekstremalny... - dodaje pan Grzegorz. 

Jednak było warto. Zrobił to dla chorego Kubusia, bo każda złotówka się liczy. Każdy, kto także chciałby pomóc Kubusiowi, TUTAJ znajdzie link do zbiórki. 

REKLAMA


Komentarze (0).

REKLAMA

Brak komentarzy

Zostaw komentarz.

REKLAMA

Polecane firmy.

REKLAMA

Najnowsze komentarze.

REKLAMA

Nadchodzące wydarzenia.

REKLAMA

Okazje.

REKLAMA